Skandynawia 2015 cz.3
1.Helsinki –> 2.Laponia –> 3.Finnmark –> 4. Fiord Porsanger –> 5.Knivskjellodden –> 6.Tromso –> 7.Kopenhaga
Po opuszczeniu Inari, udałem się autobusem w kierunku granicy norweskiej. Moim celem był Finnmark – prowincja na północnych rubieżach Norwegii. Finnmark ma 48tys. km2 powierzchni, czyli tyle co około 1/6 Polski. W Polsce na tej powierzchni mieszkałoby statystycznie około 6 milionów ludzi. W Finnmarku mieszka ich tylko 73 tysiące.

Autobus, który zabrał mnie z Inari w okolice Lakselv – liczącej około 2.200 mieszkańców wioski (sporo jak na te tereny), spełniał szereg innych ról. Transportował też różne towary i przesyłki pocztowe, które kierowca przekazywał po drodze. Ma to sens biorąc pod uwagę odległości i gęstość zaludnienia w okolicy 1 osoby na kilometr kwadratowy. Po drodze zatrzymaliśmy się w paru wioskach, w tym mieście Karasjok, już po stronie norweskiej. Malowniczo położone wśród wzgórz miasto, to jedno z centrów kultury lapońskiej.

Poprosiłem kierowcę autobusu, zeby wyrzucił mnie przy początku ścieżki w kierunku parku narodowego Stabbursdalen. Wyciagając plecak, z bocznej kieszeni wyślizgnęła mi się jedna z dwóch butli wody, które miałem ze sobą. Uznałem, że będę musiał oszczędzać. Namiot rozbiłem na wzgórzu, z którego rozciągał się widok na fiord Porsanger, który towarzyszył mi będzie przez kilka następnych dni.

Postanowiłem nie spać tej nocy. Byłem z dala od miast i wsi, zero sztucznego światła, bezchmurna noc i doskonały widok na północ. Tej nocy, nad fiordem Porsanger udało mi się dostrzec zorzę. Nie była tak silna i spektakularna jak myślałem, a mój aparat nie dał rady tym razem, ale było to ciekawe doświadczenie.

Rano wyszedłem z namiotu i spotkał mnie widok całego stada reniferów, które maszerowało metr od namiotu. Na końcu szedł największy z nich, z budzącym szacunek porożem. Zatrzymał się i spojrzał na mnie, jakby zaskoczony mym widokiem. Nie wiedząc co robić, a nie chcąć skończyć z pogruchotanymi żebrami, skoczyłem za namiot, myśląć, że pan renifer uzna go za skałę albo coś w tym stylu i nie będzie na mnie szarżował. Gdy tylko się ruszyłem, pan renifer ruszył do ucieczki. Odkryłem wtedy, że renifery to dość tchórzliwe zwierzęta.

Opuściłem okolicę fiordu i udałem się w kierunku parku Stabbursdalen, martwiąc się o zasoby wody. Idąc w kierunku parku widziałem tłumy reniferów, o które łatwiej tu niż o ludzi.

Na granicy parku spotkałem Norwega w jeepku, który posiadał sporej wielkości karnister z wodą. Pogadałem z nim trochę i poprosiłem czy mogę uzupełnić zapasy wody, na co ten się zgodził. Zdradził mi też, że woda w rzece Stabburselvie jest zdatna do picia i że on pije ją całe życie. Wyglądało na to, że problem wody miałem rozwiązany.

Rzeka rzeczywiście wyglądała na krystalicznie czystą. Zaczerpnąłem wody do butelek i z lżejszym sercem ruszyłem dalej. Widoki były zupełnie inne niż w okolicy Inari. Nie brakowało drzew, ale było ich dużo mniej. Większość terenu pokrywała rzadka trawa pomieszana z fragmentami głazów, kamieniami itp. oznakami działania lodowców, które pokrywały wcześniej te ziemie.

Znajdował się tu też szereg mniejszych i większych jezior i stawów. Są bogate w ryby i wielu Norwegów mieszkających w okolicy korzysta z tego, obozując i wędkując w parku.
Co ciekawe, biwakowanie w parku jest oficjalnie zakazane. Norwegowie uznają jednak prawo do biwakowania, za ich naturalne prawo. Jedyną restrykcją, którą uznają jest biwakowanie w okolicy domów mieszkalnych. O ile nie widać cię z okien okolicznym domów, nikt się nie przyczepi. Norwegowie bez problemu więc biwakują w parku. Widziałem jedną grupę wędkarzy z namiotem rozbitym nad rzeką. Sam też tej nocy biwakowałem w parku.

Jednym z piękniejszych punktów szlaku jest wodospad Stabbursfossen. Innym jest góra Binajvarri, ale w momencie gdy miałem sie w jej kierunku wybierać pogoda zaczynała wyglądać podejrzanie.

Musiałem zawrócić i zadowolić się widokami wzdłuż pierwotnego szlaku i miłym zakątkiem nad rzeką Stabburselvą, do którego dojść można odbijając w pewnym momencie ze szlaku.

Wracając dostrzegłem w oddali łosia. W przeciwieństwie do reniferów są one dość niebezpiecznym w bezpośrednim spotkaniu zwierzętami, więc nie lazłem mu w drogę. Szybko jednakże zniknął wśród drzew. Oprócz łosi w okolicy znajdują się też wilki, rosomaki i wiele rzadkich gatunków ptactwa.

Czekała mnie noc w parku. Zanosiło się na deszcz, więc namiot rozbiłem w niejakim pośpiechu. Na szczęście zdążyłem w samą porę. To co podobało mi się w Stabbursdalem, to poza widokami, uczucie bycia na kompletnym odludziu. W ciągu całego dnia spotkałem jedynie przyjaznego Norwega i dwóch wędkarzy. Wszystkich w okolicy granicy parku. Głębiej, w czasie marszu w kierunku Stabbursfossen, towarzyszyły mi jedynie ptaki i renifery. Wyprawa na Binajvarri nie powiodła się również nazajutrz. Pogoda wyglądała jeszcze gorzej, z wiszącymi nisko deszczowymi chmurami. Postanowiłem wracać w kierunku fiordu.
6 uwag do wpisu “Finnmark – norweskie pustkowie”