Skandynawia 2015 cz.2
1.Helsinki –> 2.Laponia –> 3.Finnmark –> 4. Fiord Porsanger –> 5.Knivskjellodden –> 6.Tromso –> 7.Kopenhaga
Jednym z celów mojej podróży do Skandynawii było zobaczenie zorzy polarnej. Najlepiej polować na nią za kołem podbiegunowym i to w miesiącach zimowych, ale i w lato, w czasie krótkich wrześniowych nocy, jest szansa na ujrzenie tego zjawiska. Moim pierwszym celem była wioska Inari, leżąca 320 kilometrów na północ od koła podbiegunowego. Po drodze postanowiłem zatrzymać się w dwóch fińskich miastach – w Oulu i w znanym jako siedziba „św. Mikołaja” Rovaniemi.

Oulu i Rovaniemi
Oulu to szóste co do wielkości miasto Finlandii. Leży około 600 km na północ od Helsinek. Dotarłem tam nocnym autobusem, który opuścił Helsinki o północy, a do Oulu dotarł o 8 rano. Bagaż zostawiłem w przechowalni hotelowej (pozwolili pod warunkiem, że zjem u nich sniadanie i za nie zapłacę) i ruszyłem na miasto.

Miasto leży nad Zatoką Botnicką i u ujścia rzeki Oulujoki, która tworzy tu potężne rozlewiska przypominające bardziej jeziora niż ujście rzeki. Miasto jest dość zwyczajne. Ładna katedra, ratusz, deptak Rotuaari to charakterystyczne punkty miasta. Ciekawie prezentuje się hala targowa z 1901 roku i obserwatorium pogodowe zbudowane na tym co zostało z XVI-wiecznego zamku (w zasadzie same fundamenty).

Miasto jest niezwykle zielone. Pełno tu drzew i parków, ale to ogółem cecha Finlandii. Lasy pokrywają większą część kraju, a widoczne jest to szczególnie na mniej zaludnionej północy.

Wrażenie robi sporej wielkości elektrownia wodna Merikoski, ukończona w 1948, a która do dziś służy mieszkańcom miasta. Mając czas przed wyjazdem do Rovaniemi odpocząłem trochę w parku nad ujściem rzeki Oulujoki.

Rovaniemi kojarzy nam się głównie z Mikołajem, ale jest to przede wszystkim administracyjna stolica Laplandu – czyli Laponii, najbardziej na północ wysuniętej fińskiej prowincji. Znajduje się 6 km na południe od koła podbiegunowego i otoczone jest ze wszech stron lasami.

Warto zajrzeć do muzeum Arktikum poświęconemu życia za kołem podbiegunowym i kulturze Laponii. Okolica również wygląda ciekawie, niestety nie miałem w Rovaniemi zbyt dużo czasu i już następnego dnia ruszałem do Inari.

W Rovaniemi spałem jeszcze w hostelu, ale była to moja ostatnia noc w wygodnym łożku. Następny tydzień miałem zgodnie z pierwotnym planem spędzić pod namiotem.
Inari
Autobus wyrzucił mnie w liczącej 500 mieszkańców wiosce Inari leżącej nad pięknym jeziorem o tej samej nazwie. Ruszyłem w kierunku okolicznych lasów w poszukiwaniu miejsca na obóz i by po prostu pochodzić po lesie.

Wybrałem się na spacer wzdłuż rzeki łączącej jezioro Inari z innymi okolicznymi jeziorami. Mój brak doświadczenia w biwakowania dał o sobie znać, gdy z trudem szukałem miejsca na rozbicie namiotu i zostawienie części szpargałów. W końcu znalazłem miejscówkę nad brzegiem rzeki, z dobrym widokiem na północ, skąd wypatrywać miałem zorzy.

Mała składana kuchenka, zasilana gałązkami świetnie zdała egzamin. Gotowałem tam coś w rodzaju zupy z cebuli, marchewki i ryżu, a do tego miałem konserwę i suchary. Woda na herbatę zagotowywała się w 30 sekund, więc ani z herbatą, ani z kawą nie było problemu.

Moim największym błędem było niewzięcie środka na owady. Dranie kąsały jak szalone. Po powrocie do wioski, w jedynym okolicznym markecie, który był połączeniem Lidla, Ikei, Castoramy i Towaroteki zaopatrzyłem się w odpowiednią ilość takich środków.
Okolica była przepiękna. Miałem pewne obawy, bo byłem zupełnie sam w nieznanym terenie, ale miało to też pewien urok. Pocieszałem się myślą, że podobno niewiele w okolicy niedźwiedzi, a nawet jeśli jakieś są to ostatni przypadek zabicia człowieka przez niedźwiedzia w Finlandii to okolice roku 1900.
Czekałem dość długo, ale tej nocy nie ujrzałem zorzy. Obudziłem się za to wyspany jak nigdy. Sen w namiocie, na świeżym powietrzu, jest niesamowicie regenerujący. Zjadłem jakieś tam śniadanie i połaziłem po okolicy.
Strumień rzeki był w niektórych okolicach dość wartki, a hałas wody rozbijającej się o skały towarzyszył mi całą noc.

Wróciłem do wioski, po środek na owady i wypożyczyłem rower w okolicznym pensjonacie. Chciałem objechać trochę okolicę. Mnóstwo tu było jezior mniejszych i większych, a widoki były naprawdę niesamowite. Gdzie nie spojrzeć widać było las, który pokrywał niemal każdy metr terenu.
Miałem tez okazję skosztować lokalnego przysmaku – potrawki z renifera. Podana została z ziemniakami i sosem żurawinowym. Przyznam, że w smaku była dość nijaka. Smakowała mi, ale jak to mówią – szału nie było.

Kolejna noc, również nie przyniosła zorzy. Postanowiłem za to odwiedzić skansen kultury lapońskiej, gdzie znajdowały się autentyczne domy lapończyków, przywiezione tu z różnych części Laponii.
Skansen wart jest odwiedzenia. Inari uchodzi za jedno z centrów kultury lapońskiej i po odwiedzeniu skansenu i muzeum kultury lapońskiej na jego terenie, wiem dlaczego. Lapończycy mają silne poczucie narodowej tożsamości, w swoim języku nazywają siebie ludem Sami. Obecnie żyją na terenie trzech państw – w północnej Finlandii, Norwegii i Szwecji, ale nie przeszkadza im to we współpracy na rzecz promowania własnej tożsamości kulturowej.

Po zwiedzenie skansenu udałem się na przystanek autobusowy łapać autobus w kierunku Finnmarku – północnej prowincji Norwegii, leżącej nad fjordem Porsanger, z nadzieją, że dalej na północ, uda mi się zobaczyć zorzę.
5 uwag do wpisu “Laponia – za kołem podbiegunowym”