Szukając tanich alternatyw dla lotu do Belgradu natknąłem się na lot do Timisoary, rumuńskiego miast leżącego blisko granicy z Serbią. Miasto w Rumunii znane z przemysłu i jako ośrodek uniwersytecki, okazało się być ciekawe też pod względem architektury.

Timisoara
W Timisoarze wylądowałem nocą, a z lotniska nie jechało nic w stronę centrum. Szczęśliwie udało się doczepić do kursu jakiegoś Rumuna i Anglika, którzy jechali taksówką w stronę centrum. Poszedłem się przejść i kupić jakieś piwo. Lokale były już pozamykane, a po ulicach szlajały się jakieś typy (jak ja). Kupiłem piwo i zerknąłem na prawosławną katedrę Timisoary, zdecydowanie najciekawszy z zabytków miasta.
Katedra przylega do długiego placu – Piata Victoriei, pełnego restauracji i kafejek. Zbierają się tu też lokalni mieszkańcy, żeby sobie po prostu posiedzieć. Stąd też wiodą ścieżki do głównych zabytków Timisoary, a w tle widać wspomnianą XVIII-wieczną katedrę. Wnętrze naprawdę robi wrażenie i jest znakomitym przykładem sztuki prawosławnej.
Idąc w przeciwnym kierunku do katedry natkniemy się na najciekawsze place Timisoary.
Podobała mi się architektura niektórych budowli, szczególnie budynku radia (?) . Po drodze mnóstwo jest restauracji, choć niełatwo natknąć się na coś lokalnego. Dominowały kuchnie świata. Najpiękniejszym placem Timisoary jest bez wątpienia Plac Jedności – Piata Unirii. Znajduje się tu katolicka katedra, kościoły i ciekawe kamienice w tym XVIII-wieczna kamienica Brucków.
W okolicy znajdują się też pozostałości umocnień – Twierdza Terezjańska, a idąc dalej znajdziemy się nad rzeką Begą. Znajdziemy tu wypożyczalnie sprzętu wodnego, więc można wskoczyć na rower wodny lub kajak.
Rzeka nie wygląda na najczystszą, więc nie wiem czy pływanie jest tu opcją. W okolicy rzeki znajdziemy też ogród botaniczny, znany głównie z licznych gatunków róż. Timisoara słynie z festiwali kwiatów.
Poszedłem do kafejki na Placu Zwycięstwa (Piata Vitoriei), ale co mnie uderzyło to jakość obsługi. Dawno nie widziałem tak zblazowanej obsługi knajp. Może słabo im płacą. Z Timisoary czekał mnie pociąg do Vrsac, miasta na granicy serbsko-rumuńskiej, mojej bramy do Serbii. Stacja Timisoara Nord, to przykład nieco nowszej już architektury socjalistycznej, trochę mniej spektakularnej.

Ogółem poza historycznym centrum widać architektoniczny i infrastrukturalny bajzel, z setkami kabli prowizorycznie przytroczonymi do jednego słupa, sypiącymi się budynkami, dziurawymi chodnikami itd. Nie ma jakiejś tragedii, ale okolice dworca były po prostu brzydkie.
Temperatura sięgała 35 stopni, co nie powinno dziwić w czerwcu. Nie spodziewałem się jednak aż takich upałów. Pociąg jechał dość wolno zatrzymując się w każdej wiosce, ale ostatecznie dotarł do granicy Rumunii i UE.
Vrsac
Do Serbii wjechałem przez miasteczko Vrsac. Po sprawdzeniu paszportów ruszyłem przez miasto w stronę przystanku autobusowego po drugiej stronie miasta. Uderzyła mnie ilość ludzi na ulicach. Starzy, młodzi, dzieci…ulice i restauracje tętniły życiem jak nigdzie, pomimo że był to zwykły dzień powszedni. Wkrótce odkryłem, że w Serbii to normalne. Ludzie nie siedzą tu w domach, a w knajpach, parkach, na skwerkach, boiskach. Podobało mi się to niezmiernie. Na wzgórzu nad miastem majaczyły ruiny średniowiecznej wieży obronnej, ale nie miałem zamiaru się tam udawać. Po dotarciu na stację autobusową odjechałem w stronę Belgradu.

Zemun
Do Belgradu dotarłem późnym wieczorem, ale nie było to problemem. Restauracje i knajpy działają co najmniej do północy i łatwo znaleźć taką oferującą tradycyjne serbskie dania. Porcje są zabójcze, a obowiązkowym dodatkiem do tłustych mięs jest sopska sałatka z pomidorów i ogórków, obficie posypana serem.
Kotlet z cielęciny zaserwowano z kawałkami słoniny i kajmakiem, rodzajem białego sera, który świetnie komponuje się z mięsem. Najadłem się jak nigdy. Tego typu jedzenie towarzyszyło mi do końca pobytu w Serbii.

Moim pierwszym celem były przedmieścia Belgradu – Zemun, malownicze naddunajskie miasteczko, które Belgrad wchłonął na początku XX wieku. Chodząc po tutejszych uliczkach nie czuć jednak, że jest się w granicach stolicy państwa.

Nad Zemunem dominuje zbudowana w 1896 wieża Gardos, postawiona jako pamiątka stulecia panowania Austro-Węgier nad tymi terenami. Schodząc niżej można pokręcić się uliczkami Zemunu i obowiązkowo zajrzeć do cerkwi. Wnętrze urzeka połączeniem zatartych i czasem ledwo już widocznych fresków z bogactwem ikonostasu.
Można też wybrać się na spacer wybrzeżem Dunaju. Znajdują się tu kafejki i jest to popularne miejsce wśród lokalnej ludności. Tego dnia odbywał się też targ, gdzie oprócz ubrań nabyć można było lokalne sery, wędliny, przyprawy itd. Okolica podobnie jak Vrsac tętniła życiem.
W nowszej części Zemunu natknąłem się na były ośrodek dowództwa serbskich sił powietrznych zniszczony w czasie amerykańskich bombardowań Serbii w 1999. Przedstawia dość smutny widok, a pamięć o nalotach wciąż jest silna wśród Serbów. O tym jednak w kolejnym wpisie.
