Paryż to miasto o którym można pisać wiele albo wręcz przeciwnie…Paryż zna każdy, każdy słyszał, każdy widział, przynajmniej na zdjęciach, słowem, niewiele można dodać do tego wszystkiego co o Paryżu wiemy. Paryż odwiedziłem, bo jest blisko i chciałem zweryfikować ile jest prawdy w tym co o Paryżu się mówi. Nie będę pisał o Luwrze jako takim, czy wieży Eiffla. Historia tych miejsc to wiedza powszechna. Skupię się raczej na ogólnych wrażeniach z współczesnego Paryża i paru polskich akcentach.
Na lotnisku Charles de Gualle – trzecim co do wielkości europejskim lotnisku – wylądowałem około 11 w nocy, więc czekała mnie nocna podróż do miasta. W wagonie pociągu miejskiego, którym jechałem, byłem jednym z dwóch białych. Drugi też był turystą… Zawsze staram się jak najmniej przypominać turystę, szczególnie wiedząc, że czeka mnie nocna jazda kolejką miejską. Bluza z kapturem i słowiańska, dodatkowo nieogolona przez dwa dni facjata robią za dobry kamuflaż w wielu miejscach. Mimo wszystko czułem się lekko nieswojo, szczególnie biorąc pod uwagę reputację paryskich przedmieść.

Podróż zakończyła się bez przygód i dotarłem na Gare du Nord – dworzec północny, skąd na piechotę udałem sie w kierunku Montmartre, dawniej dzielnicy paryskiej bohemy, pełnej starych kamienic, krętych uliczek, restauracji i kawiarni. Tuż obok znajduje się plac Pigalle i paryska dzielnica czerwonych latarni. To od placu Pigalle w Paryży pochodzi polskie słowo „pigalak”. Co uderzyło mnie w drodze i okolicy Montrmatre to po prostu syf… śmieci walające się po ulicy, zabazgrane ściany, a gdzieniegdzie smród pochodzący z niezbyt efektywnego systemu kanalizacyjnego niektórych części tej wielkiej metropolii.

Na drugi dzień udałem się na wyspę św. Ludwika zerknąć na to co zostało z Hotelu Lambert, należącego dawniej do ks. Adama Czartoryskiego pałacu, który po 1830 roku stał się centrum intelektualnym polskiej Wielkiej Emigracji. Hotel padł ofiarą pożaru w 2014 roku i obecnie trwają prace mające na celu jego odbudowę. W okolicy znajduje się też to co zostało ze słynnej Bastylii, fragmenty fundamentów. Idąc wzdłuż Sekwany znajdziemy jeden z najpopularniejszych punktów na mapie Paryża – Katedrę Notre Dame.
Pod samą katedrą czyha na nas jedna z plag Paryża – różnego rodzaju oszuści. Mnie nagabywały dwie dziewczyny – narodowości romskiej – nalegające bym złożył datek na jakąś międzynarodową organizację wspierającą ludzi głuchych. To oczywiście popularny trik i żadnych pieniędzy im nie dałem. Nie warto też wdawać się z nimi w dyskusję, bo ich wspólnicy mogą wykorzystać ten moment nieuwagi by opróżnić nam kieszenie. Sama katedra to dziś bardziej muzeum niż kościół. Francja jest silnie zsekularyzowana, a turyści nie widzą potrzeby by zachować szacunek w miejscu kultu. Ci sami ludzie założą jarmułkę w synagodze i zdejmą buty w meczecie i zwiedzą te miejsca w ciszy, upajając się swoim szacunkiem dla innych kultur. W kościele można drzeć japę, jeść, wymachiwać selfie-stickiem. Dobrze, że wiele miejsc zakazuje tego szkaradztwa. Wciąż jednak pełno jest typków próbujących je wcisnąć turystom. W Rzymie było ich zatrzęsienie. W Paryżu było ich tylko trochę mniej.
Innym ciekawym zjawiskiej, byli dla mnie sprzedawcy pamiątek pod wieżą Eiffla i na placu Trocadero z którego można podziwiać wieżę Eiffla i panoramę Paryża. Sprzedają oni badziewne breloczki i podświetlane wieże Eiffla, 5 sztuk za 1 euro. Niezdecydowanym oferują 10 sztuk tego szmelcu za 1 euro. Nie wiem po co to komu. Czasem jakieś dziecko się zauroczy i rodzice kupią przymuszeni okolicznościami. Dodam, ze większość tych typów to nielegalni imigranci z Afryki. Swoje pamiątki sprzedają z rozłożonych na chodniku kocyków (zjawia się policja, kocyk się zwija i można spadać) albo chodzą obwieszeni tym badziewiem. Nauczyli się paru słów w popularnych językach, więc macie szanse być zagadanym po polsku.

Dwie noce z rzędu udawałem się na plac Trocadero z jakąś przekąską i browarami. O ile wiem, Paryż nie zakazuje publicznego spożywania alkoholu w miejscach publicznych. Oczywiście próbowano mi wcisnąć te wieżyczki, ale tylko machałem ręką i po jakimś czasie dali mi spokój, a krążyło ich tam z 15. Jeden Azjata chciał kupić wieżę dla synka i widać, że nie zrozumiał co typ mówi. Wytrwały sprzedawca zaoferował mu 10 takich wieżyczek za euro. Azjata zroumiał, że jedna wieża, za 10 euro…i kupił tę badziewną wieżę za 10 euro. Dzielny sprzedawca promieniał i wielkodusznie dołożył dwie mniejsze wieżyczki „gratis”. Tego typu pułapek na turystów jest w Paryżu więcej. To miasto słynie z oszustów i cwaniaków wyciągających kasę od turystów na wszelkie możliwe sposoby.

Udałem się też do Luwru. Muzeum ma do zaoferowania wiele, ale jedynym co interesuje masowego tusyste są Wenus z Milo i oczywiście Mona Lisa…I tu dochodzimy do kolejnej współczesnej turystycznej zarazy – hordy chińskich turystów – głośnych, podróżujących w wielkich grupach, unikających kolejek, walczących jak lwy o najlepsze miejsce do zrobienia selfie…Jednak to co najgorsze to właśnie hałas. W Luwrze jedyne co można usłyszeć to „Muona Lisa!” i obserwować tłumy Chińczyków lecących na łeb na szyję by ponad głowami tłumu otaczającego ten niewielki obraz pstryknąć fotkę albo co gorsza selfie. Kocham Chiny, ale zachowanie chińskich turystów w europejskich miastach jest niestety wyjątkowo irytujące.
Pola Elizejskie, Łuk Triumfalny, Pałac Inwalidów, Panteon etc. to niewątpliwie miejsca piękne i robiące wrażenie. Ale zabrakło mi tego co czułem w Rzymie lub Tokio. Doświadczyłem czegoś co zwie się syndromem paryskim. Pełni obrazków romantycznego Paryża, eleganckich parków, kawiarenek, pięknej Sekwany, turyści z Azji przyjeżdżali do Paryża by odkryć współczesne miasto z wszystkimi jego problemami. Dla wielu był to szok. Miasto, które znali z książek i przewodników nie istniało. Szczęśliwie, moje oczekiwania były znacznie mniejsze.
W Panteonie odwiedziłem grób Marii Curie-Skłodowskiej. Widać, że ktoś tam bywa, bo leżały wieńce. Podobnie na cmentarzu Montrmatre na grobie Słowackiego. Właśnie. Montmartre. Zdecydowanie moje ulubione miejsce w czasie tej wizyty. Oczywiście, cierpi ono na podobne problemy co reszta Paryża, włączając mało sprawną kanalizację i tłumy oszustów na schodach wiodących do Bazyliki Sacre Coeur. Ich trikiem, jest próba wciśnięcia lipnych branzoletek i gra w trzy kubki.
Montmartre ma jednak swoje uroki. Kamienice, uliczki, dużo kwiatów i scena kulinarna. Paryż to miejsce gdzie uwielbiałem jeść. Podobała mi się kultura jedzenia w tych restauracjach. Niezależnie czy ktoś był sam, np. jedząc kolację, czy w towarzystwie, jedzono powoli, na spokojnie. Nikt się nie śpieszył. Do tego dochodził znakomity wybór potraw i ich jakość. Jedynym co odrzucało były gdzieniegdzie wysokie ceny, ale to niestety nieuniknione w stolicy bogatego państwa. Szczególnie, gdy chcemy spróbować czegoś ciekawego. Montmartre i jedzenie to to, co uratowało Paryż w moich oczach. Nie żeby Paryż się przejmował co o nim myślę.

Jako fan powieści i musicalu „Nędznicy” („Les Miserables”) odwiedziłem miejsce, gdzie w czasie studenckiego powstania, które zainspirowało Wiktora Hugo, stała studencka barykada. Dziś nic na to nie wskazuje, a zaraz obok znajduję się salon tatuażu. Nie wątpie, że w Paryżu znalazłbym więcej tego typu ciekawych miejsc, które lepiej oddałyby jego ducha niż oklepane zabytki. Ograniczał mnie jednak czas, którego gros spędziłem jedząc.
Katolicki Paryż wciąż żyje w małej uliczce Rue de Bac, miejscu objawień maryjnych. To tu św. Katarzyna Laboure miała otrzymać w darze od Maryi tzw. cudowny medal. Ciało Katarzyny widoczne jest dla zwiedzających, jako że nie poddaje się ono procesowi rozkładu. Innymi mocno katolickimi grupami są środowiska tradycjonalistyczne, praktykujące mszę w rycie trydenckim. Wsławili się protestami w obronie papieża Benedykta i paroma akcjami, gdzie atakowani przez muzułmanów odpowiedzieli pięknym za nadobne nokautując napastników.

Jednym z najpiękniejszych kościołów był kościół św. Magdaleny. Wychodząc z niego usłyszałem mnóstwo syren i parę samochodów policyjnych pędzących obok kościoła. W dzisiejszym Paryżu, taki widok przywodzi na myśl tylko jedno. Tym razem, nie doszło do żadnego ataku. Za to już dwa dni później, gdy ja odpoczywałem już w Polsce, jakiś wyznawca religii pokoju wymachiwał maczetą pod Luwrem raniąc kilka osób. Kolejny smutny problem dzisiejszego Paryża.

Paryż to miasto wielowymiarowe i niewątpliwie nie przestanie fascynować. To co rzuca się jednak w oczy to problemy, z którymi się boryka. To miasto wielokulturowe, co dziś nie zawsze kojarzy sie pozytywnie, wciąż jednak czuć duch Paryża, który przetrwał tam gdzie są Paryżanie. W knajpach i restauracjach z dobra francuską kuchnią, na Montrmatrcie i wielu innych miejscach do których nie dotarłem. Nie wątpie, że w Paryżu tkwi wiele ukrytego piękna, ale nie czuję jakobym kiedykolwiek chciał tam wrócić, chyba, że przejazdem.