Gdy odwiedziłem Włochy, moim celem było zobaczyć Rzym, zwiedzić jego bazyliki i oczywiście Watykan. Korzystając jednak z faktu, że Ryanair lata do niemal każdego zakątka Włoch, poleciałem najpierw do Ancony. Zrządzeniem losu wylądowałem we Włoszech w poniedziałek wielkanocny. Spod lotniska w Anconie miały odjeżdżać autobusy i pociągi, ale gdy nie nadjeżdżały, Włosi poinformowali nas, że rozkład to pic na wodę i nikt po nas w dzień świąteczny nie przyjedzie. Pociągów również nie było, więc pozostało zebrać ekipę i zrzucić się na taryfę do centrum. Ze stacji w Anconie pojechałem do Rimini, miasta kurortu z paroma ciekawymi zabytkami, które było dla mnie bazą wypadową do San Marino. To w Rimini spróbowałem pierwszy raz włoskiej pizzy, w restauracji polecanej w miłym, rodzinnym hotelu Eriale, gdzie się zatrzymałem (polecam dla każdego kto chce spędzić noc w przyjaznym hotelu i nie przepłacić).

Rimini to oczywiście przede wszystkim kurort wypoczynkowy, ale znajduje się tu też średniowieczny zamek, pozostałości starożytnej bramy, akweduktu i mostu z czasów rzymskich i parę innych ciekawych obiektów. Wszystko w ściśłym centrum. Do Kościoła św. Franciszka (Tempio Mastetiano – wybudowany w 800 roku, renesansowa fasada dodana w 1450 roku) nie chciano mnie wpuścić bo trwała msza. Wróciłem później, ale msza wciąż trwała, więc wyrecytowałem odźwiernemu „Ave Maria” po łacinie. Uznał, że pewnie wykułem na szybko, żeby się wśliznąć. Udało mi się to w końcu, pomimo piorunującego spojrzenia pana pilnującego wejścia.

Po zwiedzeniu San Marino pojechałem pociągiem do Bologni. System kolei włoskich to prawdziwe arcydzieło. Pociągami da się dojechać wszędzie i szybko. Głównymi graczami są państwowa TrenItalia i NTV – prywatna firma operująca pociągi szybkiej prędkości Italo. Podróż do Bologni „umiliła” mi pani Chinka, która naparzała przez telefon przez całą podróż. Bardzo jestem wdzięczny PKP za ciche przedziały w polskich pociągach.
Bologna to miasto wybitnie historyczne, z historią sięgającą czasów etruskich. Świetność przeżyła w czasach średniowiecza i renesansu, to tu otwarto pierwszy na świecie uniwerystet (1088). Przez setki lat (z przerwami), znajdowała się we władaniu papieży, co widać choćby na barokowej Porta Galliera – jednej z bram miasta. Z jednej strony widać godło Państwa Kościelnego, z drugiej herb papieża Aleksandra VII, za którego czasów wybudowanego bramę.

Spod bramy wiedzie trasa jedną z głównych ulic Bologni – Via Dell’Indipendenza. Jest to ulica handlowa pełna luksusowych sklepów, butików itp. przybytków, zdecydowanie nie na moją kieszeń. Przy ulicy znajduje się jeden z wielu kościołów Bologni – Katedra św. Piotra. Kościołów takich jak ten w Bologni nie brakuje – Bazyliki św. Dominika czy Petroniusza to tylko parę przykładów. Via Dell’Indipendenza dojdziemy do głównego placu Bologni – Piazza Maggiore.

Sam plac, ma w wystarczającą ilość zabytków by obdzielić nimi dwa, trzy miasta. Tutaj właśnie widać dlaczego Bolonie nazywano czasem Bologna Rossa – czerwoną Bologna. Czerwono-brązowe cegły z których wybudowano większość budynków nadają miastu specyficznego nomen-omen kolorytu.

Wokół placu i na nim samym znajdziemy szereg ciekawych zabytków. Fontannę Neptuna (1566) czy Bazylikę św. Petroniusza, jeden z największych kościołów na świecie.

Przy placu znajduje się też Palazzo dei Banchi – dawniej siedziba banków, Palazzo del Podesta – była siedziba policji i sądów miejskich i szereg innych zabytków, które nie sposób wymienić. W bezpośrednim sąsiedztwie placu znajduję się też najstarszy budynek Uniwersytetu Bolońskiego.
W uliczkach przylegających do placu można znaleźć mnóstwo ciekawych restauracji z cenami bardziej przystępnymi niż na nastawionym na turystów placu. Chociażby małe pizzerie, sprzedające pizze na wagę, z kwadratowych form. Wybiera się jak duży chce się kawałek i jakiego rodzaju i je to jak kanapkę. Jest to posiłek tani i popularny wśród miejscowych. Inną rzeczą, którą uwielbiałem we Włoszech była dostępność espresso. W każdym sklepiku, knajpie, stoisku – można było dostać tanie i super mocne esperesso, które stawiało na nogi niemal natychmiast. Po posiłku można iść dalej, przechodząc np. obok symbolu Bologni – Dwóch Wież.

Wieże takie jak ta, dominowały swego czasu nad krajobrazem Bologni. Niektórzy sugerują, że mogło ich być od 60 do nawet 180! Niewiele zachowało się do dzisiejszych czasów. Te widoczne tu pochodzą z 1119 roku i nazwane są od nazwisk rodzin, które miały je tu postawić, próbując udowodnić, która z nich jest potężniejsza. Nie jest jasne czy legenda ta jest prawdziwa. Większa wieża Asinelli ma obecnie 97 metrów, a Garisenda około 48. Obie odchylone są od pionu. Nie wiadomo dlaczego w Bologni powstało tyle tych wież. Wiadomo, że fundowały je bogate rodziny mieszkające w Bolonii. Są różne teorie, jedna z nich mówi, że chodziło o walory obronne tych wież w czasie trwające w XII wieku, pomiędzy władzą świecką, a Kościołem, sporu o inwestyturę.

Ciekawym miejscem jest trójkątny plac św. Stefaa, gdzie znajduję sie także Bazylika pod jego wezwaniem. Ogólnie rzecz biorąc obszar starego miasta jest imponujący i warto pochodzić po uliczkach, przyjrzeć się fasadom okolicznych budowli, wejść do okolicznych kościołów. Zdarzało mi się skończyć parę razy na tej samej ulicy, gdy tak krążyłem po okolicy, ale zawsze udało się zauważyć coś nowego.
Wieczorem odjeżdżałem do Rzymu. Stacja w Bolonii jest olbrzymia, 16 peronów w tym część pod ziemią. Pociągi do Rzymu odjeżdżają non-stop, ale w okresie świątecznym niemal wszystkie były zapełnione…Włosi uwielbiają kolej. Udało mi się dostać miejscówkę w pociągu Italo, należącym do prywatnej firmy NTV. Pendolino, które zabrało mnie do Rzymu miało nawet WiFi, więc nie mogłem narzekać. Przy tym towarzyszyły mi krajobrazy regionu Reggio Emilia, całkiem przyjemne dla oka. W Rzymie przesiadłem sie w pociąg podmiejski, by dotrzeć do stacji Roma San Pietro. Tu było już mniej komfortowo. Czułem się jak w polskim zabazgranym sprayem EZT czyli mówiąc kolokwialnie „kiblu”. Widoki z okna też nie zachwycały. Graffiti i ogólny rozgardiasz. Humor poprawił mi się dopiero pod koniec jazdy, gdy na stacji Roma San Pietro powitał mnie widok oświetlonej kopuły Bazyliki św. Piotra.