Wyprawa na Coron
Z Palawan ruszyliśmy na wyspę Coron. Niewielką wysepkę położoną na północ od Palawanu. Nie było bezpośredniego lotu z Puerto Princesy, więc musieliśmy lecieć z przesiadką w Manili. Mieliśmy parę godzin pomiędzy lotami, więc wybraliśmy się do pobliskiego centrum handlowego. Lot do Coron był krótki, samolot mały, turbośmigłowy, bo tylko takie może przyjąć mikroskopijne lotnisko w Busuandze. Betonowy pas startowy, terminal wielkości sali gimnastycznej podzielony przepierzeniem i karuzela bagażowa zastąpiona półokrągłą półką, na którą bagażowi wykładają bagaże. Dwa przyloty i odloty dziennie, czyli w sumie lepiej niż taki powiedzmy Radom czy Olsztyn. Brawo Coron.

Pod lotniskiem czekał na nas kierowca, który miał nas zabrać do domy Tito Eda. Tito to nasz odpowienik słowa pan, choć bliżej mu do wujka niż naszego pana. To sposób wyrażenia szacunku wobec starszej osoby. Do starszej kobiety zwrócilibyśmy się per Tita. Tito Ed mieszkał na farmie, gdzie hodował m.in. koguty do walk, sportu wciąż bardzo popularnego na filipińskiej prowincji.

Gdy dotarłem na Coron, było ono świeżo po zniszczeniach wywołanych przez tajfun. Wiele domów w okolicach farmy Tita Eda było zniszczonych. Pierwszego dnia wybraliśmy się do samego Coron, skąd mieliśmy udać się do gorących źródeł. Samo miasteczko było mało interesujące z dość typowym dla filipińskiej prowincji bałaganem architektonicznym, ale z drugiej strony miało to w sobie jakiś urok.

Tito Ed załatwił jakieś sprawy i pozostało nam złapać tricycle – wspomniany motocykl z koszem i zadaszeniem i ruszać w stronę gorących źródeł. Ojciec Francis, Tito Ed, dwie dziewczyny pracujące dla Tita, ja, plus kierowca okazały się za dużym wyzwaniem dla jednego tricycle. Po równym jeszczee jechał, ale by dotrzeć do źródeł trzeba było wspiąć się na dość spore wzgórze. Cóż, trzeba było zeskoczyć i się przespacerować.

Pomimo początkowych trudności dotarliśmy do źrodeł i spędzilismy tu wieczór. Woda wypływająca z wnętrza góry wpadała do dużego zbiornika na kształt okrągłego basenu, gdzie można było spędzić miło czas, pływając i relaksując się w gorącej wodzie. Obok znajdował się zbiornik z chłodniejszą wodą. Po godzinie wróciliśmy do Coron, gdzie zjedliśmy filipinską kolację w lokalnej knajpce. Na drugi dzień czekał nas właściwy cel podróży – wyspy wokół Coron.
Przy okazji pobytu w Coron, miałem okazję zjeść mój pierwszy Balut. Ugotowane na twardo jajko z cześciowo rozwiniętym zarodkiem kaczym lub kurzym. Kluczem jest nie patrzeć za pierwszym razem. Zarodek ptasi wygląda troche jak mały dinozaur i naprawdę, nie jest to widok apetyczny. Jajko rozbija się od góry, wsypuje odrobinę soli morskiej i pije zebrany na szczycie jajka płyn. Potem zjada się balut posypując solą dla smaku. Balut to narodowa potrawa Filipin i muszę powiedzieć, smakowało mi! Jajko w środku to w zasadzie samo żółtko, a sam zarodek przypominał mi w smaku kurzą wątróbkę. Balut popiłem San Miguelem i od tej pory nie miałem oporów przed jedzeniem tej specyficznej potrawy przy każdej możliwej okazji.

Rano ruszyliśmy do przystani w okolicznej wiosce. Sama przystań należała do Tita Eda i była dość ciężko dotknięta przez huragan, ale powoli wracała do życia. Rozdałem okolicznym dzieciakom słodycze, które dostaliśmy w samolocie i wkrótce byliśmy gotowi do drogi. Noc mieliśmy spędzić na wyspie Pass, należącej do Tito Eda. Sam Tito posiada w sumie 3 wyspy, ale o jedną z nich toczą się walki w sądzie. Wyspa ta należała do Tita od lat 70-tych, ale w pewnym momencie doszło do zmian granic administracyjnych. Skorumpowany urząd prowincji, w której po zmianach znalazła się wyspa Tita, postanowił ją sprzedać, pomimo że należała do Tita Eda, a nie prowincji. Sama procedura odbyła się w porozumieniu z „nowym” właścicielem, która zakulisowo całą sprawę kontrolował, sypiąc łapówkami. Tito wysłał dwóch swoich ludzi, żeby pilnowali jego wyspy. „Nowy” właściciel wysłał 20 swoich by „odbili wyspę”. Od tego czasu w sądzie w Puerto Princessie trwa spór o wyspę, a rodzina Tita obawia się, że sędziowie w Puerto Princessie będą opłaceni przez ich konkurencję. Korupcja na Filipinach jest na porządku dziennym.

Droga na wyspę Pass sama w sobie była dość spektakularna. Dziesiątki wysepek pokrytych zielenią, klify, szmaragdowy kolor wody, niebieskie niebo. Po około godzinie byliśmy na wyspie, którą za dnia odwiedzają turyści, a która w nocy jest w zasadzie opuszczona. Jest tu parę bambusowych domków dla tych, którzy zdecydują się zostać na noc. Elektryczność zapewnia agregat prądotwórczy wyłączany na noc, pozostawiając wyspę w całkowitej ciemności.


Połaziłem po wyspie, pograłem z kosza z paroma Filipińczykami, w tym pracownikami na wyspie i w siatkę z turystami. Później turyści się zwinęli i zostaliśmy na wyspie z Titem, jego ekipą i rodziną, która zajmowała się wyspą – ojciec, który przywiózł nas na łódce, matka i grupka dzieciaków. Jeden z nich – imię wypadło mi z pamięci – 13-latek, znał okoliczne rafy jak mało kto. Zrobił sobie małą tratwę z elementów łodzi i bambusa i pływał w niej wokół wyspy. Złowił nam sporej wielkości ostrygę, którą jego mama nam przygotowała. Zrobiła ją na ostro, bo była przekonana, że ksiądz Francis lubi ostre potrawy. Ponieważ jeden ksiądz, który tu był preferował ostre jedzenie, uznała, że księża ogółem gustują w ostrych potrawach.


Wieczorem weszliśmy na wzgórze podziwiać zachód słońca, a po zmroku gapiliśmy się w niebo. Przy braku sztucznego światła w promieniu paru mil, niebo wyglądało niesamowicie. W życiu nie widziałem tylu gwiazd. Noc spędziliśmy w bambusowych domkach i na drugi dzień ruszyliśmy na zwiedzanie archipelagu. Odwiedziliśmy miejsce zatopienia japońskiej kanonierki, a potem parę okolicznych wysp. Szczególnie godna polecenia okazała się wyspa z powulkanicznym jeziorem w samym środku. Zjedliśmy tam też obiad złożony głównie ze świeżych owoców morza.

W drodze powrotnej Coron przywitał nas widokiem zniszczeń, jakie dotknęły wyspę w czasie tajfunu w 2013 roku. Na wzgórzu górującym nad Coron znajduje się wielki betonowy krzyż, który zawalił się z powodu wiatru. Ze wzgórza rozciąga się widok na Coron i okoliczne wyspy. Jestem niezwykle wdzięczny Tito Edowi za gościnę. Parę miesięcy później dostał wylewu i został odwieziony helikopterem do szpitala w Manili. Od tego czasu mu się poprawiło i mam nadzieję, że jeszcze długo będzie mógł się cieszyć życiem na tej pięknej wyspie.

Coron nie jest jeszcze najpopularniejszym miejscem na Filipinach, ale powoli widać tam zmiany. Na okolicznych wyspach budują się hotele, a lotnisko w Busuandze przechodzi gruntowny remont z zamiarem otwarcia się na większe samoloty. Coron ma olbrzymi potencjał i wkrótce może stać się gorącym miejscem na turystycznej mapie Filipin. Mam nadzieję, że nie zatraci swojego charakteru i że chciwość nie weźmie góry nad rozsądkiem. Tito Ed mówił, że na Coron nie ma przestępczości. Ludzie byli przyjaźni i uśmiechnięci i wspierali się nawzajem. Mam nadzieję, że czekający ich najazd turystów z całego świata tego nie zmieni.
